Nie ma wątpliwości co do tego, że polscy przewoźnicy dominują na rynku europejskim. Nasi kierowcy godzą się na pokonywanie długich tras po polskich stawkach, które są znacznie niższe, niż te obowiązujące na zachodzie. Unia Europejska od jakiegoś czasu próbuje zmienić pozycję lidera i wprowadza nowe przepisy. Te wprowadzone ostatnio, wzbudziły falę sprzeciwów.
W skład „starej Unii” wchodzi: Francja, Niemcy, Belgia, Luksemburg, Austria, Włochy, Dania, Szwecja, a także Norwegia i zgodnie deklarują, że zamierzają walczyć ze zjawiskiem dumpingu socjalnego. W też tym celu podpisali porozumienie, które niestety jest wprost wymierzone w polskich przewoźników. Na początek zrównano stawki, tłumacząc się ich rażącą nieproporcjonalnością. Teraz, natomiast, planuje się, aby kraje, które podpisały porozumienie, wprowadziły obowiązek 45-godzinnego odpoczynku kierowcy w jego kraju macierzystym. Co to znaczy dla Polski? A no to, że nasi przewoźnicy stracą wiele zleceń z Zachodniej Europy. Taki transport będzie mniej opłacalny i ciężki do opracowania. To tak, jakby wprowadzić każdemu kierowcy maksymalny zasięg – 45 godzin pracy, z tym, że przecież, gdy przebywa za granicą, musi jeszcze zaplanować czas na powrót do kraju…
Co więcej, niektóre kraje UE na bieżąco wprowadzają nowe zasady, które nie są zgodne z ideą Unii Europejskiej, która została powołana, aby JEDNOCZYĆ, a nie dzielić. Konkurencja państw unijnych na pewno nie wpłynie pozytywnie na gospodarkę.
Co my możemy zrobić w tej kwestii? Niestety, niewiele. Jedynym rozwiązaniem jest odwoływanie się do odpowiednich instytucji, a może też i wprowadzenie własnych, restrykcyjnych przepisów, które zamykałyby dostęp zachodnim przewoźnikom na rynek wschodni.
Z tym, że działaniem „oko za oko, ząb za ząb” nikt jeszcze sukcesu nie odniósł, a przecież nadrzędnym celem jest zysk, a nie strata.
Autor: Joanna Popiel